DARMOWA DOSTAWA OD 299 ZŁ

MASZ PYTANIA? ZADZWOŃ PON-PT 10:00-15:00 +48 793 512 109

SKLEP@ALCHEMISTA.PL

Szaman

Chrześcijaństwo, szamani i wielkie odkrycia geograficzne – rozprawa alchemiczna

Czy chrześcijaństwo mogło być największą wpadką ludzkości? Czy był to wielki socjologiczno-kulturowy twist, który tylko w wyniku przypadkowych zbiegów okoliczności miał tak ogromny wpływ na nasz gatunek i czy w końcu:

Jezus Chrystus, był szamanem, którego wyznawcy zniszczyli szamanizm?

„Zadziwia mnie, że człowiek boski w swojej samoświadomej istocie tak wzdraga się przed pojęciem bycia kreatorem okoliczności, w której egzystuje”.  (O istocie psychiczności, Listy 1906-1961 C.G. Jung). Tym oto cytatem czynię wstęp do pewnych refleksji, które naszły mnie dżdżystą wczesnowiosenną niedzielą. Jedocześnie zastrzegam, że poniższe obserwacje i wnioski są swobodnymi przemyśleniami autora, które w założeniu mają zachęcać do dyskusji i szukania prawdy, a nie stanowić kres tychże poszukiwań.

Z końcem starożytności chrześcijaństwo nabierało coraz większego znaczenia; z tajnej grupy zapaleńców, przeszło na salony, zaczynało być modne, popierane przez władców, nobilitowało. Tworząc i rozwijając hierarchię przejmowało władzę nie tylko nad rzędem dusz, ale także polityczną, a w końcu też gospodarczą. Obok kościoła wschodniorzymskiego, który był inkubatorem dla chrześcijaństwa, ważny był także dalszy wschód. Perskie imperium Sasanidów po początkowym zwalczaniu wyznawców Chrystusa (głównie z powodu ich konfliktu z powszechnym zaratusztrianizmem) zaczęło patrzeń na nową religię coraz przychylniej, aż doszło do jej szczerego popierania. W drugiej połowie VI w. władcy sasanidcy z prześladowców chrześcijan, zmienili się w ich protektorów.

Dzięki aktywnej roli misjonarzy religia docierała do najodleglejszych zakątków Azji i Afryki; chrześcijańskie było, położone na terenie dzisiejszej Etiopii, królestwo Aksum. Bizantyjczyk Kosmas, który koło 550 roku dotarł na Sri Lankę, trafił tam na prężnie działającą gminę chrześcijańską. Teksty z początków VII wieku mówią o duchownych, którzy ciężko pracują nad pogodzeniem nauk chrześcijaństwa i buddyzmu (te szokujące obecnie dokumenty świadczą i o dużym entuzjazmie, i o otwartości, ale też realizmie – cechach, które w późniejszym kościele chrześcijańskim uległy całkowitej atrofii).

Religia w jedynego Boga i jego Syna dotarła nawet do zamieszkujących stepy nomadów. Podczas wymiany zakładników urzędnicy cesarstwa wschodniorzymskiego zauważyli u niektórych z nich duży krzyż wytatuowany na czołach! Zapytani, co symbolizuje ten znak odpowiedzieli, że dawno temu byli u nich pewni ludzie odziani w śmieszne togi. Wkrótce zapanowała śmiertelna epidemia, ale owi przybysze mieli na piersiach wisiory z tym znakiem i nie chorowali. Uznano że jest to symbol ochronny i, żeby nie tracić go, zamiast wisiorów, zaczęli go sobie tatuować „a od tamtego czasu kraj ich jest bezpieczny” (Jedwabny Szlak, autor: Peter Frankopan). Nomen omen biorąc pod uwagę tak daleki zasięg wczesnego chrześcijaństwa realnego wymiaru nabiera średniowieczna legenda o dalekim, azjatycki kraju chrześcijańskim księdza Jana.

Chrześcijaństwo powstało i zaczęło rosnąć na kontestacji zepsucia, degrengolady moralnej i etycznej późnego Rzymu. Dobrym przykładem jest tu sam cesarz Tyberiusz. Właśnie na czasy jego panowania przypada publiczna działalność i śmierć niejakiego Jezusa Chrystusa.

Tyberiusz zgromadził ponoć w swojej willi na wyspie Capri pokaźny harem młodych chłopców i dziewcząt, w towarzystwie których oddawał się uciechom ciała oraz największą na świecie bibliotekę dzieł pornograficznych. Legenda mówi, że przyuczał kilkuletnich chłopców do zabawy w „rybki”. Tyberiusz wchodził do wody nago, a młodzi chłopcy nurkowali wokół niego i drażnili jego uda oraz fallusa zębami. Następcą Tyberiusza był Kaligula, który zasłynął między innymi mianowaniem senatorem swojego konia.

Spiski, skrytobójstwa, zamachy stanów, związki kazirodcze były chlebem powszednim, którym karmił się lud Rzymu. Super Expres musiałby mieć kilka wydań dziennie, żeby na bieżąco zdawać relację z szaleństw wiecznego miasta. Jednocześnie Rzymianie znani byli z dużej tolerancji religijnej. Od swoich wasali oczekiwali płacenia podatków, ale zostawiali dużą swobodę wierzeń. Zatem na terenie imperium czczono tysiące bóstw. Kupcy w każdym mieście, które odwiedzali składali ofiary innemu wcieleniu Hermesa. W takich to okolicznościach wychował się Jezus. To, co zaczął głosić spotykało się z dużym zainteresowaniem. Opowiadał o jedynym bogu, o miłości, nauczał, że życie doczesne nie jest tak ważne jak to następne – wieczne, i – jako pierwszy – że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogaczowi wejść do raju (czysty socjalizm?). Biednych zawsze było i jest więcej, zatem grupa docelowa była obfita. Nowa religia dawała nadzieję dotychczas wykluczonym; nie zmuszała do składania kosztownych ofiar, czyniła ludzi równymi, mówiła o miłości i przyjaźni, o nadejściu królestwa niebieskiego. Chrześcijaństwo było stricte monoteistyczne, więc znajdowało podatny grunt w przestrzeni gdzie natłok bogów, bożków, półbogów, demonów przyprawiał o zawrót głowy i drenował kieszenie darami.

Ideologicznie religia głoszona przez Chrystusa miała sporo punktów stycznych z naukami wcześniejszego o 500 lat Siddhartha Gautamy – zwanego Buddą (polecam film pt: Człowiek z ziemi 2007r).

Wyschnięty zepsuciem, chciwością bezwzględny świat późnego antyku był spragniony odnowy więc spijał nowe idee z ust Chrystusa aż do zachłyśnięcia kilka wieków później. Dla końcówki starożytności chrześcijaństwo było dobre, pojawiło się w odpowiednim miejscu i czasie. Okazało się, że doskonale odpowiadać potrzebom społecznym; było wyjściem ze ślepej uliczki, w jaką wszedł późny Rzym od strony etyczno-politycznej.

W tym czasie wśród ludów azjatyckich powszechny był animizm, którego pozostałości nadal funkcjonują wśród niektórych ludów syberyjskich. Ten pradawny światopogląd zakładał, że wszystko, co nas otacza ma swój wymiar duchowy, czy jak teraz w retoryce New Age się mówi – energetyczny: kamień, ptak, owad, rzeka, a szczególnie drzewo i góra miały swoje duchy, miały je także choroby. Bazowy podział świata wyglądał nawet podobnie do chrześcijańskiego i dzielił się na świat górny, czyli boski, nasz, w którym żyjemy – środkowy oraz dolny, pośmiertny i demoniczny.

Przy czym nie możemy w ogóle porównywać anatomii animistycznego świata wyższego z katolickim niebem. A już w żadnym wypadku zestawiać piekła z szamańskim światem dolnym. Mają się do siebie nijak. A podobieństwo kończy się na samym fakcie swoistego trójpodziału.

Prawdopodobnie już od czasów pierwotnych istniał w społecznościach animistycznych zawód szamana. Łączył on w sobie zawód psychoterapeuty, księdza, lekarza, eksperta, często też był sędzią. W różnych plemionach i w różnych czasach rola szamana mogła się różnić. Trochę inaczej traktowany był celtycki druid (dla dobra wywodu potraktujemy go jako szamana bo religia ich była animistyczna), a inaczej tybetański Bon. Sam termin „szamanizm” został po raz pierwszy zastosowany przez zachodnich antropologów – postronnych obserwatorów starożytnej religii z Turków i Mongołów.

Ludy animistyczne wierzyły, że gdy ktoś choruje to po prostu wstąpił w niego zły duch, kiedy łowcy zabłądzili na polowaniu to poprowadził ich na manowce duch, którego nie obłaskawiono, a gdy w porze mokrej nie padało to znowu duch wody jest danemu ludowi nieprzychylny. I tutaj pojawiał się szaman. Podstawową cechą szamana jest umiejętność wchodzenia w świadomy trans, podczas którego podróżował po światach dolnych i górnych, spotykał tam duchy; przywoływał je, przepędzał lub prosił o radę.

Mariaż pierwotnych wierzeń, w których nie funkcjonowało nawet klasycznie przez nas rozumiane pojęcie dobra, zła i grzechu z wysublimowaną monoteistyczną religią chrześcijańską to jak próba zestawienia tyranozaura z twórczością Kandisnkiego, czy sorbetu wołowego z zimową oponą – kuchnia Fusion, niestety kucharzy wówczas było dobrych jak na lekarstwo zatem wyszło danie, które Europa konsumowała ortodoksyjnie przez 1000 lat okrutnie dławiąc się tą ideologią. 

Jak we wspomnianym przykładzie dzikie ludy azjatyckich stepów uznały krzyż jako magiczny znak, który ustrzeże ich przed chorobami i uchyli cios wrogiego topora, a nie jako symbolem miłosierdzia oraz wskazanie nadstawiania drugiego policzka.

Wierzenia magiczne, prymitywny polegały w dużej mierze na zapanowaniu nad siłami nadprzyrodzonymi, wykorzystaniu ich do własnych potrzeb, czasami przechytrzenia duchów, natomiast w monoteistycznym chrześcijaństwie człowiek jest zupełnie bezbronny, ma się kajać przed bogiem, jest obarczony grzechem pierworodnym, ma grzeszne ciało. To są dwie zupełnie różne sytuacje. W pierwszej człowiek ma moc, szaman ma moc, w drugiej jest bezbronny, błagający o przebaczenie na klęczkach.

Ci ludzie nie mieli żadnej szansy zrozumienia przekazu Chrystusa, tak jak średniowieczny łucznik nie zrozumie zasad działania broni laserowej. Przecież to z daleko zalatuje kultem cargo. Historia zadrwiła z rodzaju ludzkiego puszczając misjonarzy chrześcijańskich w stronę praktycznie pierwotnych ludów nomadycznych.

Kierunku wektora mody zawsze idzie do cywilizacji uboższych od tych zamożniejszych, które swoje nadwyżki mogą przeznaczyć na rozrywkę, kulturę, fanaberie, płacenie za dziury w spodniach – czyli cały szczyt piramidy Maslowa. A ówcześni misjonarze pełnili funkcję, którą obecnie spełniają media – roznosili i upowszechniali wzorce.

Dla animistycznych ludów azjatyckich (od których my, czyli indoeuropejczycy się wywodzimy) chrześcijaństwo było modne, bo wyznawane przez okrzepłych w swych pałacach, bogatych przepychem, wiedzą, ogładą i wyglądem władców pradawnych królestw Rzymu, Konstantynopola, czy Ksenofontu. Dworzanie osiadłych królestw byli celebrytami dla pozostałej części ludzkości, zatem wzorcem do naśladowania, często, było to naśladownictwo bezrefleksyjne. Niezależnie z nową religią szła mądrość, wiedza, księgi, umiejętność pisania, czytania. Cenne i monetyzowane rozwiązania, które były towarami deficytowymi wśród azjatyckich pogan.

W ten sposób chrześcijaństwo zaczynało być wśród barbarzyńców coraz popularniejsze. W pierwszej połowie IV wieku niejaki Wulfila został wyświęcony na biskupa ziem Dacji. Choć nikt nie oczekiwał od niego szczególnie rozwiniętej działalności misyjnej, Wulfila dokonał niezwykłego osiągnięcia: przełożył Biblię na język gocki. I tak małymi krokami chrześcijaństwo wchodziło do barbarzyńskiej Europy tworząc jej średniowieczny rys. Finalnie rozpanoszona religia mutując aż do formy zwanej inkwizycją w sposób systematyczny zniszczyła wszystko, co miało związek z wcześniejszymi wierzeniami.

Poczesne miejsce w całej historii zajmuje spirytus movens całego zamieszania – Jezus Chrystus. Ciekawe są paralele jego życia ze ścieżką szamana. Jest ich kilka.

Badania porównawcze danych z wielu rejonów świata pozwalają stwierdzić, iż w przypadku szamanizmu, mamy do czynienia ze zjawiskiem uniwersalnym, rozpowszechnionym niemal na całym świecie. Powołanie szamańskie związane jest z kilkoma powtarzalnymi etapami, zdarzeniami, w życiu czeladnika tegoż zawodu. W wielu kulturach przewija się zestaw tych samych, bardzo podobnych procesów. Należy do nich:

Narodziny. W wielu tradycjach powtarza się mit dziwnych wydarzeń, które towarzyszą przyjściu na świat szczególnie potężnego szaman. W przypadku Chrystusa takim zdarzeniem astronomicznym była szeroko opisywana gwiazda betlejemska.

Powszechny jest w kulturach animistycznych zwyczaj wręcz obowiązek odosobnienia. Przyszli szamani udają się do dżungli lub na stepy i tam spędzają wiele dni w samotności, często też w poście. Aby zostać szamanem trzeba pokonać swoje słabości i głęboko się zrozumieć. Dokładnie to zrobił Jezus wybierają się na czterdziestodniową samotną wycieczkę na pustynię, gdzie odbyło się sławne kuszenie.

Cierpienie jest ważne. Cierpienie czyni szamana silnym i tylko w ten sposób może służyć wspólnocie. Szaman cierpi za całą wspólnotę i tylko w ten sposób może służyć swojej wspólnocie – czytamy w Szamanach euroazjatyckich (str. 18, autor: Mihaly Hoppal). Jakże podobnie wygląda to u Chrystusa. On też cierpi podczas drogi krzyżowej, wręcz umiera aby uratować swoją wspólnotę.

Dalej mamy tzw. chorobę szamańską (proces umiera i odradzania) – u Chrystusa to zdarzenie jest po prostu kluczowe, bo o to chodzi w tej religii, i na tym oparte jest główne święto – Wielkanoc: śmierci i powstania z martwych. To tylko niektóre z podobieństw; wytrwany tropiciel znajdzie ich znacznie więcej.

Mamy zatem obrazek Jezusa, którego zdarzenia życiowe są tożsame z drogą szamańską. Ale jego idee, zniekształcone, zmutowane doprowadziły do wytępienia wierzeń szamańskich w średniowiecznej Europie, a potem podczas tzw. „odkryć geograficznych” także na innych kontynentach. Taka to nasza historia przewrotna jest! A za oknem dalej pada, gdzieś biją w kościelne dzwony.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *